Dom, w którym...
Dom, w którym...
Maryam Petrosyan
| |
Język oryginału | rosyjski |
Forma | powieść |
Pierwsze wydanie | 2009 |
I wydanie polskie | 2013 |
Wydawca | Albatros |
Przekład | Jerzy Redlich |
ISBN 978-83-7885-778-5 | |
ISBN 978-83-7885-671-9 | |
Kupisz w: Solarisnet.pl |
Na obrzeżach miasta, na skraju ponurego blokowiska stoi Dom. Wielkie, dwupiętrowe, zaniedbane gmaszysko, od strony podwórka obarczone brzemieniem drewnianych przybudówek i psich bud. Odgrodzony siatką od otaczającej go przestrzeni niczym samotna wyspa, dryfująca wśród wzburzonych wód oceanu.
Dom, w którym mieszkają dzieci z różnych względów niechciane przez rodziców (o czym myśli – o ile, co bardzo możliwe, czynność taka w ogóle nie jest jej obca – młoda, piękna, elegancka kobieta, która w jednej z początkowych scen powieści odprowadza do Domu swego bezrękiego syna?). To w zasadzie klasyczny przykład tego, co zwykliśmy nazywać „domem dziecka”, choć to raczej swego rodzaju szkoła z internatem i własnym szpitalem, bo wiele zdaje się wskazywać na to, że rodzice praw rodzicielskich ani nie zostali pozbawieni, ani z praw tych nie zrezygnowali. Dom przed wielu laty ufundowany – podobno – przez ekscentrycznego milionera. Podobno. Choć pewności co do tego mieć nie można; nie tylko do tego zresztą. W każdym razie od czasu powstania praktycznie nie remontowany, oddany we władanie mieszkańców, przez lata usilnie przystosowujących go do swych potrzeb i wyobrażeń o prawdziwie przyjaznym domostwie. W ów proces przystosowywania dorośli ingerują jedynie w skrajnych przypadkach.
Dom zapewnia swym wychowankom wikt, opierunek, naukę i – w razie potrzeby – opiekę medyczną. Robi to na tyle skutecznie, że wychowankowie ci nie widzą potrzeby opuszczania jego murów i terenu wewnątrz siatkowego ogrodzenia. Za wyjątkiem wakacyjnych wypadów nad morze i w góry – co roku jednak wciąż w te same miejsca.
Cóż może bowiem jeszcze zaoferować im świat zewnętrzny? Świat, który pozbył się ich, wyrzucił na margines – uznając widać, że na nic mu nie są potrzebni? Przypominający sobie o nich dopiero wtedy, gdy zbliża się dzień, w którym – po osiągnięciu określonego wieku – muszą opuścić mury Domu?
Sam Dom to jedno. Ważniejsza od ścian wydaje się być rzeczywistość, powołana do istnienia przez jego mieszkańców. Przez ich wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać ich życie, jak powinien wyglądać świat, w którym przychodzi im funkcjonować. Świat stworzony przez umysły istot, które albo nie miały okazji zaznać tego, co my zwykliśmy określać mianem realności, albo zaznały go w na tyle wąskim, często spaczonym zakresie, że nie zdołały go pojąć, zrozumieć – albo zrozumiały go w sposób całkowicie, przynajmniej z naszego punktu widzenia, opaczny.
To świat przepełniony magią, mistyką, niesamowitymi opowieściami. Bogata wyobraźnia dzieciaków ma tu duże pole do popisu; poza tym – raz stworzone elementy nie zostają odrzucane, kolejne roczniki przejmują je z całym dobrodziejstwem inwentarza, dodając do misternej konstrukcji własne elementy.
To świat wielopoziomowy – jeden poziom jest dobrze nam znany. Można z niego dostać się do poziomów dla zwykłych śmiertelników (czyli – dla tych, co poza Domem) niedostępnych. Stref, do których można dotrzeć jedynie z Domu. Warstw, co do których nie można mieć pewności, czy przypadkiem nie istnieją wyłącznie w wyobraźni swych twórców.
A jeśli już mowa o twórcach… Dzieciaki. Trudno byłoby wskazać choćby jednego mieszkańca Domu, z którym los nie obszedł się w sposób okrutny. Pozbawieni mocy w nogach lub nóg w ogóle, bez rąk, ociemniali. Niezdolni wysłowić się, niezrównoważeni psychicznie.
Odrzuceni.
Aż wierzyć się nie chce, że tak ciężko doświadczone przez los istoty mogą stworzyć Dom w wielu elementach lepszy od rzeczywistości istniejącej poza jego ścianami. Choć może właśnie dlatego to im się udało; wiedzieli, a przynajmniej wydawało im się, że wiedzą, co stracili, za wszelką zatem cenę, rozpaczliwie starali się powołać do istnienia świat, w którym życie będzie co najmniej znośne.
W kreacji owej pomagały im bez wątpienia zdolności, które bez cienia wahania nazwalibyśmy nadprzyrodzonymi. Gaszenie cudzego bólu. Tworzenie całych światów. Przeprowadzanie przez granicę między rzeczywistościami. Tworzenie magicznych – prawdziwie skutecznych – amuletów.
Rzecz jasna – nie wszyscy mieszkańcy Domu posiadali tego rodzaju umiejętności. Większość z nich to zwykłe, nieszczęśliwe, okaleczone fizycznie lub psychicznie małe ludziki, cierpiące z braku miłości, nie potrafiące, pomimo najszczerszych starań, pojąć, dlaczego nasz świat ich odtrącił. Poszukujące ze wszech sił potwierdzenia, że są komuś potrzebne, że mają po co żyć.
Historię Domu i jego mieszkańców – przede wszystkich ich – opisała pochodząca z Armenii Mariam Petrosjan. Trudno mi uwierzyć w to, że „Дом, в котором…” („Dom, w którym…”), pięknie napisana ni to baśń, ni to miejskie fantasy, ni to opowieść z elementami tak zwanego realizmu magicznego, mogłaby pozostawić kogokolwiek obojętnym. Bez wątpienia mamy do czynienia z książką, która odciska swe piętno na duszy czytelnika.
Na zawsze.